We "Wprowadzeniu do lektury Pisma Świętego" ks. Michał Bednarz przytacza następujący fragment rozmowy między T.F. Lawrence'm, a pewnym Arabem, niemalże wyjętym z kart biblijnych.
Dlaczego wy, ludzie Zachodu, chcecie wszystko wiedzieć? Za garstką naszych gwiazd my widzimy Boga, którego nie ma za waszym milionem. Chłopcy, my znamy tylko nasze plemienne tereny, nasze wielbłądy i nasze kobiety. Reszta i cała chwała należy do Boga. Jeżeli celem wiedzy ma być tylko liczenie nowych gwiazd, to radujmy się naszą głupotą.
Celem studiowania Pisma nie może być tylko zdobycie informacji. Głównym celem ma być odniesienie tych informacji do naszego życia i zastosowanie. Bednarz pisze:
Mądrość w znaczeniu biblijnym to pewna wiedza, z której wynika postępowanie - "aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu" (2Tm 3,17)
Czy wolno jednak usprawiedliwić pięć godzin siedzenia nad jednym wersetem? Wolno. Wyobraźmy sobie dziewczynę, która dostaje list od chłopaka. Chodzi wszędzie z tym listem, czyta go wielokrotnie, z każdego słowa stara się wysnuć jego znaczenie, bo wie że choć chłopak pisze lapidarnie, to za tymi słowami kryje się jego miłość do niej. Ktoś określił Biblię jako "list miłosny" od Boga do nas. Jeśli potraktujemy to określenie z należytą powagą, czy może dziwić, że chcemy jak najlepiej poznać to, co Bóg przez kolejne strony Pisma chce do nas powiedzieć?